30 marca 2009

Spowiedź

Dziś tekst o spowiadaniu się. 
Zapraszamy do dzielenia się w tym temacie. 
No i oczywiście do spowiadania :) 

ekipa SWS


„Zabiorę się i pójdę do mego ojca, 
i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem” (Łk 15, 18)

Trudno jest uznać własny błąd czy grzech i przyznać się do niego. Na straży stoi wstyd. Wstyd przed samym sobą, Bogiem, przed drugim człowiekiem. Grzech to bardzo intymne doświadczenie i trudno je wydobyć na światło dzienne. Wstyd jest zatem bardzo naturalną reakcją. Chroni nas. Wyznanie grzechu jest odsłonięciem czegoś słabego i zranionego w nas i potrzebujemy odpowiedniego klimatu, w którym bezpiecznie możemy to zrobić.

Kiedyś przez ponad rok spowiadałam się w przypadkowych kościołach, ustawiając się w kolejce penitentów i nie wiedząc kto, czeka na mnie po drugiej stronie kratek konfesjonału. Nie miałam wtedy stałego spowiednika. Ten czas uświadomił mi jak trudno jest wyznawać grzechy w akustycznym kościele, gdzie trwa nabożeństwo przed człowiekiem, którego reakcji i przyjęcia nie mogę przewidzieć. Czy mnie wysłucha? Czy zrozumie? Oczywiście, trzeba mieć spojrzenie wiary, ale nie o tym, chcę dziś pisać. Każdy z nas przeżywa spowiedź. Dla wielu jest to taka trauma, że podchodzą do tego, jak do obowiązku, który trzeba spełnić i z ulgą odejść. Ale czy tak się czuł syn marnotrawny w ramionach swego Miłosiernego Ojca?

Wiele zależy tu na pewno od Kapłanów, ale także od nas. Jeśli zostawiamy spowiedź na czas przedświąteczny to trudno się dziwić, że czujemy się jak petenci a nie penitenci. Może warto pomyśleć o zapewnieniu sobie, choć od czasu do czasu dobrych warunków do spowiedzi: 

1. spowiedź nie w czasie nabożeństw, gdy modlitwy w kościele nie przeszkadzają nam rozmawiać. 

2. konfesjonał w dogodny miejscu, gdzie nie stresuje nas obecność innych i gdzie można się choćby i swobodnie rozpłakać. 

3. spowiednik, o którym wiem, że mnie wysłucha i pomoże (warto o to powalczyć, żeby mieć stałego spowiednika).

Oczywiście każda spowiedź jest dobra i ważna, niezależnie od warunków, ale dobre warunki mogą nam pomóc skoncentrować się na tym, co istotne. Byśmy mogli przyjść do Boga z ciężarem i wstydem naszych win i wyznać: „Ojcze zgrzeszyłem przeciw Tobie”  i poczuć, że Ojciec bierze nas w ramiona jako swoje ukochane, wyczekiwane dziecko.

„Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. 
A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec 
i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, 
rzucił mu się na szyję i ucałował go” (Łk 15, 20)


24 marca 2009

Duch przekona świat o grzechu


„Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz”

Mt 10, 34


Pisaliśmy o tym, że Duch Boży przynosi pokój do naszych serc. Nie jest to jednak „święty spokój”, lecz owoc bycia w przyjaźni z Jezusem. Dlatego ten sam Duch może być źródłem niepokoju, gdy niszczymy tę przyjaźń.
Każdy z nas zna przykre uczucie płynące z poczucia winy. Żałujemy, wstydzimy się. Jest nam po prostu źle z samym sobą. Czy to jest niepokój od Ducha Świętego? Może tak być, ale niekoniecznie. Duch Boży rzeczywiście rodzi w nas żal i niepokój, gdy wybieramy zło i niszczymy przyjaźń z Bogiem. Jest to poczucie grzechu lub jak popularnie mówimy „wyrzut sumienia”. Jednak skrucha, którą On rodzi jest bólem, w którym jest obecna nadzieja na Boże przebaczenie. Duch Święty zasmuca nas w tym celu, byśmy zapragnęli powrócić do źródła szczęścia. To pierwsza ważna cecha. Jeśli żal w naszym sercu prowadzi do rozpaczy, to nie pochodzi on od dobrego ducha.
Druga cecha to precyzja, z jaką Duch pomaga nam określić nasz grzech. „Paraklet (pocieszyciel, obrońca, protektor) przyjdzie, by „przekonać świat o grzechu” (J 16, 8). Duch jest jak miecz lub jak skalpel chirurga. Nie zadaje bólu dla samego ranienia, lecz po to, by oddzielić zdrowe ciało od tkanki rakowej. On jest światłem, w którym widzimy nasz grzech w prawdzie i możemy go od siebie odrzucić. Jego działanie jest działaniem lekarza. Jeśli żal, który nas ogarnia jest tylko bliżej nieokreślonym poczuciem winy, który niszczy nasze poczucie godności, który nas poniża we własnych oczach i przygnębia, warto się zastanowić od kogo on pochodzi. Może on pochodzić od złego ducha, który próbuje zakłócić nasz pokój.
Zatem widzimy, że Duch może nas zasmucać i niepokoić, ale tylko „ku nawróceniu” (2 Kor 7, 9). Kto bowiem zasmuci się „po Bożemu” nie „ponosi żadnej szkody, bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się /potem/ nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć.” (2 Kor 7, 9-10).
Przykładem takiego „zasmucenia” jest historia nawrócenia św. Piotra. Gdy zdradził Jezusa głęboki żal napełnił jego serce. Jednak nie doprowadził go jak Judasza do rozpaczy, lecz do spotkania z pełnym dobroci i miłości Jezusem pytającym go o miłość. Świadomi naszych grzechów i upadków razem z Piotrem możemy stawać przed Jezusem i mówić:


„Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21, 17).

15 marca 2009

Pasterz


Zapraszamy dziś do refleksji nad psalmem 23. 
Skosztujcie i zobaczcie jak Dobrym Pasterzem jest nasz Pan :)

Ekipa SWS


PAN JEST MOIM PASTERZEM

Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach,
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Twój kij i Twoja laska
są Tym, co mnie pociesza.
Stół dla mnie zastawiasz
wobec mych przeciwników;
namaszczasz mi głowę olejkiem;
mój kielich jest przeobfity.
Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pańskim
po najdłuższe czasy.

W tych dniach często wracam do Psalmu 23 Pan jest moim Pasterzem. Bo czyż Wielki Post nie polega na tym, by pozwolić się na nowo poprowadzić Temu, który jest Dobrym Pasterzem - Jezusowi? Czyż to nie czas, by powiedzieć: 

- Jezu, wierzę, że Ty wiesz jakimi drogami mnie prowadzić. Wierzę, że Twoje ścieżki są właściwe, o wiele lepsze i bezpieczniejsze niż drogi, po których sam chodzę.

- Jezu, chce korzystać z obfitości Twoich darów, które masz dla mnie, z Twojej łaski sakramentów, z czasu modlitwy i wytchnienia przy Tobie, aby moje życie było obfite, aby moja dusza żyła.  

- Jezu, wierzę, że nie odstąpisz ani na krok ode mnie, gdy nastanie czas ciemnej doliny, bo sam wytrwałeś ze względu na mnie w najstraszniejszej dolinie ciemności i przetrzymałeś krzyż.

- Jezu, chce być ufnym dzieckiem samego Boga, wierzyć w Jego Ojcowską łaskę i dobroć.

- Jezu, wierzę, że wypełnisz swoją obietnicę i po czasie mojej ziemskiej wędrówki, będę już zawsze z Tobą.

- Jezu, ufam, wierzę i pragnę tego, co masz dla mnie. 

Amen.

10 marca 2009

Świadectwo po rekolekcjach

W czasie ferii większość naszej ekipy (Mariola, ks. Piotr i s. Bogna) prowadziła rekolekcje dla Domowego Kościoła. Dziś prezentujemy świadectwo Basi i Rysia z tego czasu. Zachęcamy, by w czasie Wielkiego Postu skorzystać z jakiejś formy rekolekcji. Jesteśmy przekonani, że uczestniczenie z jakiejś wspólnocie czy ruchu oraz uczestniczenie w organizowanych przez nie rekolekcjach jest ważnym elementem naszego rozwoju duchowego. 

Dobrego nawracania się...

ŚWIADECTWO BASI I RYSIA

Siedlec, 18-22.02.2009

Rekolekcje tematyczne: 
„w Jego Imieniu narody nadzieje pokładać będą – chrześcijanin świadkiem nadziei”

Na rekolekcje DK staramy się jeździć co roku, dobierając ich tematykę do aktualnego duchowego „zapotrzebowania”. Tego roku jednak  (z powodu bardzo rozbudowanych  naszych  własnych  planów,  obejmujących czas od wiosny do końca lata)  postanowiliśmy wybrać rekolekcje jak najbliżej Krakowa, krótkie, nietrudne, takie, by łatwo a przyjemnie wypełnić siódme kręgowe Zobowiązanie, niejako go „odfajkować”. 

Nie mieliśmy żadnych trudności, nie było nerwowej – jak zazwyczaj przed wyjazdem – atmosfery, wszystko według planu. Naszego planu. Wybraliśmy Siedlec koło Krzeszowic. Na miejscu dobre warunki, piękna zima,  trochę znajomych twarzy, bardzo kameralnie, nawet kuchnia zapowiadała się dobra (bo prowadzona przez znaną nam już z talentu kulinarnego osobę). Konferencje miała głosić siostra Bogna – to dawało wręcz gwarancję, że będą ciekawe, a temat wydawał się „bezpieczny” – bo o nadziei pokładanej przez narody w Jezusie – a więc nie dotyczący nas bezpośrednio, właściwie znany, więc raczej „przewidywalny”.  

Już na wieczornej Eucharystii wkradł się cień niepokoju: nawiązanie w homilii ks. Piotra do Ewangelii o uzdrowieniu niewidomego, który ufnie pozwolił Jezusowi poprowadzić się poza wieś, by tam, na uboczu za Jego dotknięciem stopniowo odzyskać wzrok – i pytanie: czy potrafimy teraz, tutaj, na tych rekolekcjach tak samo zaufać Jezusowi i pozwolić się prowadzić, pozwolić, by On nas obdarzył tym, co dla nas przygotował. To było jak wyzwanie: albo na to pójdziemy i będzie coś naprawdę wielkiego, bo Jezus zawsze dotrzymuje obietnicy, albo puścimy to mimo uszu i będzie tylko łatwo i przyjemnie – tak jak zaplanowaliśmy. 

Nie było wyjścia, takie wyzwanie można tylko przyjąć. No i się zaczęło! Od pierwszej konferencji S. Bogny, w której przybliżała nam pojęcie nadziei - jako siły  do pokonania trudności na drodze do osiągnięcia jakiegoś dobra – nadziei dwojako rozumianej: jako nasze ludzkie, zwyczajne i bardzo egzystencjalne nadzieje, czyli „spodziewania”,  oraz jako Nadzieję prawdziwą, mającą źródło w Chrystusie, która dana jest nam jako łaska, a jej celem jest Dobro najwyższe i nieprzemijające. Każdy kolejny punkt programu dnia przynosił coś nowego, temat z pozoru znany ukazywał coraz to nowe wątki: co się dzieje gdy umiera w człowieku nadzieja, co to jest rozpacz i jakie są nasze formy ucieczki od tych problemów życiowych, które nas przerastają, czym różni się potrzeba od pragnienia i jakie  za każdą ludzką potrzebą kryje się prawdziwe pragnienie.  To wszystko dotykało nas bezpośrednio, nie można było nie odnieść tego do siebie – to już nie były jakieś tam „narody”, ale  konkretne „ja” – a więc natłok własnych myśli, i skojarzenia tego, co dotąd jawiło się niewytłumaczalne, nasze życiowe niepowodzenia, lęki, frustracje, pretensje do siebie, do współmałżonka, do Boga również. A wszystkie one płynące z poplątania pojęć, pomylenia spodziewań z Nadzieją, złego rozeznania hierarchii dóbr, rozmijania się oczekiwań boskich i ludzkich. Rozmijają się one, gdy nie wierzymy, że to, co chce nam dać Bóg jest dobre, jest najlepsze dla nas! Że jest  bez porównania większe, cenniejsze, niby złota sztabka wobec złotówki. 

Codzienna godzina spędzana przed Najśw. Sakramentem mijała jak chwila. Pozwalała przemyśleć podane treści, zastanowić się nad nimi w bliskości Eucharystycznego Jezusa, wsłuchać się w to, co On chce nam powiedzieć słowami wybranego tekstu biblijnego, pytać Go o to, co trudne i przyjmować wszystko, choćby tak to było dla nas niezrozumiałe, jak dla Piotra myśl o konieczności Jezusowego cierpienia i śmierci. Piotr poszedł za Jezusem, choć nie wszystko pojmował, choć miał własny scenariusz Jezusowego wyzwolenia Izraela. Zaufał i poszedł. Czy my też tak ufamy Jezusowi? Czy idziemy za nim naprawdę, czy jest to dla nas jedyna możliwa droga? Jakie są pobudki naszego chodzenia za Jezusem, czy nie tego chcemy przypadkiem, aby tylko spełniał On nasze oczekiwania, aby realizował nasz scenariusz życia?  Co odpowiemy, gdy zapyta wprost: za kogo ty mnie uważasz? A przecież On w końcu i tak każdego o to zapyta. Czy więc jesteśmy gotowi odkryć w sobie pragnienie Boga, aby móc uzyskać prawdziwą, Bożą Nadzieję, która daje radość i czyni człowieka szczęśliwym, bo jest światełkiem w jego mrocznych zakamarkach duszy,  bo nie tylko życiu nadaje sens, ale też wszelkiemu cierpieniu, bo pozwala przyjąć miłość Jezusa i Jemu poddać to, z czym sobie nie radzimy. Mieliśmy okazję to uczynić: przed krzyżem, indywidualnie, każdy miał taką chwilę dla siebie, aby przyjąć Jezusową miłość i oddać Mu samego siebie z wszystkimi swoimi lękami i problemami.

Wiemy teraz, jak wielkim błogosławieństwem jest chrześcijańska nadzieja, - niezawodna, bo oparta na Bożej obietnicy, a Bóg nigdy nie zawiedzie. Traktuje nas bardzo poważnie i szanuje naszą wolność, nigdy niczego na nas nie wymusza, nawet jeśli dokonujemy złych wyborów – nigdy nie naciska, choć wie, jak trudne konsekwencje naszych błędów przyjdzie nam znosić. Czeka na akt naszej woli zwrócony ku Niemu, dlatego tak ważna jest  modlitwa i tak bardzo nam (a nie Bogu!) potrzebna. Buduje ona naszą relację z Panem, podobnie jak medytacja Słowa Bożego, porządkuje sferę psychiki i ratuje nasze człowieczeństwo. 

Mieliśmy możliwość uczestniczyć w pięknie prowadzonej, płynącej od serca, głębokiej modlitwie, włączać się w nią spontanicznie, a także  wypowiedzieć indywidualnie, przed Najśw. Sakramentem  napisaną przez siebie modlitwę – własne credo. Był też czas na małżeński dialog, były rodzinne zabawy na śniegu, dyskusje w grupach, pogaduszki przy kawie, śpiew, wspólne dyżury, i wiele, wiele radości. To dobrze, bo chrześcijanin nie może być człowiekiem smutnym. Wszak nadzieję pokłada w Panu, ufa jego obietnicy i wie, że ona się spełni, choć trzeba  może będzie i trochę pocierpieć i mocno ufać i mieć wiele cierpliwości, konsekwencji  oraz wytrwałości.. Wtedy Bóg działa, i obdarza większym dobrem, niż możemy się spodziewać, dobrem, które zawiera nie tylko spełnienie wszystkich ludzkich, codziennych pragnień, ale jeszcze o wiele, wiele więcej.  Tak właśnie ubogacił i nas,  wbrew naszym ludzkim oczekiwaniom, na krótkich, ale jakże treściwych rekolekcjach tematycznych w Siedlcu kolo Krzeszowic.

02 marca 2009

Wielki Post

 
Zaczął się już Wielki Post. Jak to bywa wszyscy wielcy patriarchowie kościołów przygotowują swoje orędzia na ten czas. To SŁOWO może nie jest orędziem na miarę Benedykta XVI, mówiąc szczerze to wogóle nie jest orędzie :), ale ufamy, że będzie dla nas wszyskich inspiracją do głębszego przeżywania tego czasu.
 
Pozdrawiamy
Z modlitwą
Ekipa SWS

WIELKI POST

Wielki Post jest czasem, gdy częściej spoglądamy na krzyż. Przyzwyczailiśmy się do krzyża. Jest w naszych mieszkaniach, nosimy go na szyi. Przyzwyczailiśmy się tak, że nawet nie robi na nas wrażenia. Dopiero, gdy jakiś zapalony ateista żąda zdjęcia krzyża ze ściany, bo „widok torturowanego mężczyzny” go gorszy, uświadamiamy sobie, że ten krzyż ma przesłanie.

  Krzyż jest znakiem, a więc coś znaczy. Dla kogoś niewierzącego może być znakiem zgorszenia, bo to jest gorszące, uznawać za swój znak narządzie zbrodni. Co zatem ten znak mówi nam, chrześcijanom? Nie jestem pewna, czy zawsze poprawnie odczytujemy przesłanie znaku krzyża. Krzyż także nam kojarzy się z cierpieniem. W naszej pamięci tkwią powiedzenia: „nie ma kącika bez krzyżyka”, „kogo Bóg miłuje tego krzyżuje” itp. No tak, to by się nawet zgadzało. Wiemy, że Bóg posłał swojego Syna i dopuścił, by Ten został ukrzyżowany! Straszne! Jak jeszcze dodamy do tego fragment ewangelii: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23 – ewangelia dnia z czwartku po Popielcu), to rodzą się w nas ciekawe skojarzenia: chrześcijanin, to taki człowiek, co ma w życiu pod górkę. Musi wybierać to, co ciężkie i nieprzyjemne, bo taka jest wola Boża. Bóg jawi się w tym obrazie, jako ktoś kto zrzuca na człowieka różne cierpienia w imię jakiejś bliżej nieokreślonej wiecznej szczęśliwości, o której nikt nic pewnego nie wie. Koszmar!

Może trochę to przerysowałam, ale wcale nie jest to wyssane z palca. Wielu wierzących nosi w sobie jakiś lęk przed Bogiem i gdzieś podświadomie boi się, że ten Bóg nie tyle jest troskliwym ojcem, ile bezwzględnym władcą nieczułym na nasze cierpienia i trudności. I kiedy patrzą na krzyż, patrzą właśnie tak.

Tymczasem nie to chce nam powiedzieć znak krzyża. Krzyż z wizerunkiem umęczonego Jezusa mówi nam: „Tak cię umiłowałem, że nie zawahałem się oddać za ciebie życia. Tak cenny jesteś w moich oczach, że aby ciebie uratować, oddałem swoje życie”. Konanie Jezusa na krzyżu ma prze-konać cię o Jego nieskończonej miłości. Bo „Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał” (J 3,16). Krzyż mówi:
„Kocham cię i nic nie może tego zmienić”.  

Przemieniajmy się zatem w naszym myśleniu i wierzmy w Ewangelię. Na tym polega prawdziwe wielkopostne nawrócenie.