19 grudnia 2011

Ciemności...


„Gdy wszystko ogarnęła głęboka cisza, a noc dosięgła połowy swego biegu, wszechmocne Słowo Twoje, Panie, zstąpiło z królewskiego tronu” Antyfona do pieśni Maryi

Pan przyjdzie, gdy noc dosięgnie połowy swego biegu, a więc w samym środku nocy. Właśnie wtedy, gdy najciemniej. Właśnie przychodzi w ciemności, by je rozświetlić swoim światłem. Te ciemności różne mają imię. O kilku rodzajach ciemności chcemy dziś powiedzieć.

Jest ciemność, która jest związana z tym, że nie widzimy rozwoju Królestwa Bożego w sobie i wokół siebie. Doświadczamy własnego grzechu i słabości. Wydaje nam się, że raczej się cofamy niż postępujemy w świętości. Zaś wokół siebie słyszymy o zgorszeniach, gdy ci, na których liczyliśmy, że będą dla nas zbudowaniem i wzorem łamią się w wierze. To są ciemności, w których się pogrążamy i czasem wydaje się, że już nigdy nie zaświeci jasne światło radości i chwały, że nie będzie nam dane oglądanie triumfu Boga na ziemi. Właśnie, pośród takich ciemności przychodzi do nas Ten, który jest samą Świętością i Jedynym Źródłem Świętości.

Jest ciemność, która dotyczy bezpośrednio naszego życia wewnętrznego, szczególnie modlitwy. Mistrzowie życia duchowego, jak Ignacy z Loyoli czy Jan od Krzyża mówią nam, że strapienie/noc jest normalnym doświadczeniem wierzącego. Oschłości na modlitwie, rozproszenia, pokusy, brak miłości, zwątpienie, czasem niewiara, ból, niechęć do modlitwy, smutek, żal, czasem nawet złość czy irytacja itp. wszyscy tego doświadczamy w różnym stopniu. To wszystko jest normalnym etapem w drodze ku głębszemu poznaniu Boga.

Ktoś kiedyś powiedział, że nie ma innej drogi do Boga, jak przez własne serce. I tu pojawia się problem. Często nasza wizja życia duchowego, jest pełna wzniosłych uczuć, poruszeń, świateł… jednak kiedy zaczynamy schodzić głębiej doświadczamy tego, co jest w naszym sercu raną, grzechem, co boli i jest mało przyjemne. Bóg chce byśmy tam właśnie zeszli aby to uzdrowić i przemienić – jednak powrót i konfrontacja z cieniem naszego życia – nie jest miła. Jest trudna i bolesna. Jednak nie będziemy w stanie radować się pełnią Bożego pokoju i obecności mając chore serca. Poranione grzechem cudzym i własnym serce nie działa właściwie, potrzebuje być naprawione – a naprawa ta dokonuje się przez konfrontację i wystawienie, odkrycie tego przed Bożym Duchem, wystawienie tego na światło Bożej Prawdy. Uzdrowienie w nas dokonuje się przez wiarę w to, co Bóg mówi o naszym zranionym sercu, a nie świat albo my sami. Takie oczyszczenie pozwala także pozbyć się iluzji o nas samych i naszej relacji z Bogiem. To doświadczenie jest realne i potrzebne. Nie chodzi tu o cierpiętnictwo (przez które rozumiem przesadne szukanie bólu i umartwień) – ale przyjęcie krzyża, jakim jest cierpienie naszego zranionego wnętrza.

Jest także ciemność pełna lęku i niepewności spowodowanych życiowymi doświadczeniami np. chorobą własną lub najbliższych. Wszystko to, co wiąże się z niepewnością jutra, z kruchością tego, co nas otacza i nas samych.

Właśnie pośród takich ciemności dokonują się największe dzieła Boże. Bóg wciela się, a raczej lepiej powiedzieć „wczłowiecza się” w nasz naznaczony ciemnością los. Jeśli dziś jesteś pośród ciemności, to czekaj na Tego, który jest Światłością, bo
„światłość w ciemności świeci i ciemności jej nie ogarnęły” (J 1,5).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dziękuję za słowa, które dają nadzieję. Ja właśnie mam poczucie, że chodzę w ciemności - uczestniczyłam w rekolekcjach ignacjańskich i Lectio Divina; wiem, że Bóg - jest moim źródłem życia, bez Niego jestem nikim. A jednak często powracam do tych samych lęków, nie potrafię poradzić sobie z przeszłością, czy trudnymi relacjami z osobami wśród których żyję. Czuję się tak , jakbym cały czas stała w miejscu - nie potrafię do końca zaufać, zapanować nad lękiem, smutkiem, nie czuję obecności Boga.

Anonimowy pisze...

Problem z przeszłością to ja też mam. Na rekolekcjach parafialnych kapłan mówił nam o modlitwie nieustannej, byśmy modlili się cały czas, np. wypowiadając słowa:
"Panie, Jezu Chryste Synu Boga Żywego ulituj się nade mną grzeszną", można krócej "Jezu ulituj się nade mną"
albo "Jezu, ufam Tobie!"
Wypowiadam wiele razy dziennie. Mówię te słowa do Jezusa obecnego tu i teraz i przeszłość trochę mniej zajmuje moje myśli i z innymi ludźmi łatwiej mi się porozumieć. Nie jest to łatwe, bo trzeba ciągle powracać myślami do tej modlitwy, ale jest naprawdę skuteczna.
Kapłan polecał nam książkę dot. tej modlitwy "Opowieści pielgrzyma".
W filmie "Wyspa" główny bohater też tak się modli.