23 października 2008

Doświadczyć Bożej Miłości

Na naszym Blogu w odpowiedzi na ostatni tekst, miała miejsce mała dyskusja na temat zaufania, a konkretniej pojawiających się trudności z zaufaniem Bogu. Chcielibyśmy ten temat podjąć i nieco wyjaśnić.

Nieufność ma swoje źródło w lęku przed Bogiem, a ten z kolei w nieprawdziwym obrazie Boga jaki w sobie nosimy. Gdy lękam się Boga muszę zadać sobie pytanie „w jakiego ja Boga wierzę?”. Jeżeli widzę Go jako Sędziego (surowy, osądzający, zimny, daleki – nich to będzie synonim wszystkich fałszywych obrazów Boga) naturalnym jest, że się Go boję i Mu nie ufam.

Jeśli jednak Bóg, którego czczę jest dla mnie Ojcem (łagodnym, bliskim, delikatnym, silnym, usprawiedliwiającym, zatroskanym o moje szczęście) naturalnym jest, że spontanicznie rodzi się we mnie miłość i ufność wobec Niego. „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” 1J 4, 18

Nieco wcześniej św. Jan wspomina: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam” - 1J 4,16. Poznać i uwierzyć. Poznać miłość Boga mogę na dwa sposoby, albo się o niej dowiedzieć albo mogę jej doświadczyć. Sama wiedza o tym, że Bóg mnie kocha, nie wystarczy by obudzić we mnie wiarę i ufność ku Niemu. I właśnie „Przez to miłość osiąga w nas kres doskonałości, że mamy pełną ufność na dzień sądu” 1J 4, 17. To że zaufamy Bogu jest po prostu owocem miłości.

Bóg chce cię przekonać o swojej miłości posyłając swojego Jedynego Syna, Jezusa aby stał się człowiekiem i za ciebie umarł, oraz udzielając ci swojego Ducha. „W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy… Poznajemy, że my trwamy w Nim, a On w nas, bo udzielił nam ze swego Ducha” 1J 4, 10.13

Módlmy się wspólnie:

Boże, pozwól nam doświadczyć Twojej Miłości. 
Odnów w nas swój Obraz, 
niech poznamy Ciebie jako kochającego Ojca. 
Jezu objaw nam miłość Ojca! 
Duchu Święty objaw nam miłość Ojca! 
Byśmy potrafili zaufać i uwierzyć Mu 
bardziej niż własnemu rozumowi i uczuciom. 
Amen.

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Bóg jest miłością... doświadczyłam tego po przeżytych rekolekcjach ignacjańskich, czy w codziennym życiu rozważając Słowo. A jednak jest we mnie tyle lęku... boję się wielu rzeczy - chociażby zranienia przez innych, trudności w pracy. Mimo tego, że wiem, że Bóg jest źródłem życia, bez Wiary nic nie ma sensu ... to nie potrafię poradzić sobie ze swoimi uczuciami.

Romek Groszewski SJ pisze...

wydaje mi się, że wejśc na drogę zaufania Bogu,na drogę miłości, to zacząć proces, to stopniowo pozwalać by obszary w nas zranione były przez Niego uzdrawiane, powoli. Jednak często potrzeba do tego innych ludzi, dlatego św. Jan tak podkreśla związek miłości do Boga z miłością do ludzi. I chodzi tu także o dosiwadczanie bycia kochanym przez Boga i przez ludzi.

jednak nasze serca sa najbardziej poranione właśnie na tym obszarze, rany zadane przez bliskich potrzebują uzdrowienia, bo to jest właśnie przestrzeń wzrosu miłości i ufności.

tu także jest źródło naszych nieuprządkowanych uczuć.

Anonimowy pisze...

Pisze ksiądz o procesie uzdrawiania, coraz głębszego ufania Bogu. Jest to jednak trudne, gdy jestesmy sami, nie należymy do żadnej wspólnoty i na co dzień za bardzo nie mamy wsparcia od innych. Jak można samemu nad sobą pracować, by coraz bardziej zbliżać się do Boga i innych ludzi.

Romek Groszewski SJ pisze...

W tym co piszesz ,mam wrażenie, jest pewna sprzeczność, z jednej strony mówisz o tym jak samemu pracować gdy nie ma się wspólnoty, z drugiej mówisz o zbliżeniu się do ludzi. Wydaje się że nie da się pracować samemu nad sobą, bez innych rozumianych jako sam Bóg oraz bliźni czy osoba towarzysząca, mistrz duchowy, rozwój duchowy jest w niebezpieczeństwie pobłądzenia, czy wręcz niemożliwy. Spotkanie z Jezusem zawsze prowadzi do wspólnoty, która sama w sobie weryfikuje moje nawrócenie, to w relacjach z innymi tak naprawdę mogę stawać się lepszym, inni tez mnie kształtują. W przypowieści o dobrym pasterzu, Jezus przyprowadza zagubioną owce do stada – wspólnoty.
Gdy nie ma wspólnoty, pytanie jest proste: dlaczego? Czy dlatego może ze bez wspólnoty jest łatwiej, a może po prostu jej nie ma i jest to niemożliwe?
Podsumowując, droga ku bogu w pojedynkę, jest właśnie dlatego trudna, że jest w pojedynkę, i jedyną możliwością zmiany tego stan rzeczy jest wspólnota.

Anonimowy pisze...

"droga ku bogu w pojedynkę, jest właśnie dlatego trudna, że jest w pojedynkę"
zgadzam się... banalnie to zabrzmi ale "w kupie raźniej".. wspólnota daje oparcie, mamy świadomość że na drodze do Boga nie jesteśmy sami, że są inni którzy myślą podobnie itp., itd. ... ale wspólnota też weryfikuje, oczyszcza ze złudzeń o samemu sobie... podnosi poprzeczkę... motywuje do rozwoju.. co czasem jest bolesne.. Czesto sama doświadczam jak bardzo Złemu zależy na tym by odciągnąć mnie od wspólnoty... jest pokusa rezygnacji, ucieczki... człowiek ucieka w samotność... to trudne i bolesne doświadczenie... ale wtedy przychodzą z pomocą przyjaciele i wspólnota... i Pan Bóg który przez nich upomina się o moje życie, kiedy ja nie mam sił dźwigać go sama...

Anonimowy pisze...

Chrystus - Dobry Pasterz - przynosi owcę do stada - tam gdzie jest jej miejsce. Słowa te uświadomiły mi ważną prawdę, dotyczącą też mojego życia. Zawsze byłam osobą bardzo zamkniętą i trudno było mi otworzyć się na innych. Dwa lata temu dałam się namówić na rekolekcje - które stały się początkiem szukania głębszej relacji z Bogiem. Zauważyłam, że gdy czytam Słowo Boga i nad nim medytuję, zmieniam się sama , ale też bardziej otwieram się na innych. Rozmowa z Bogiem sprawia, ze łatwiej mi iść do innych, akceptować w sobie i innych to co trudne i od czego chciałabym uciec. Tylko w odniesieniu do wspólnoty widzę jak zmienia się moje życie. Chociaż ksiądz ma rację ... praca nad sobą to proces trudny , wymaga cierpliwości. Zgadzam się też z osobami zamieszczajacymi swoje komentarze - że trudno jest pracować nad uporządkowaniem swoich emocji i pogodzeniem się ze zranieniami.

ekipa SWS pisze...

Nie ma ludzi "nie-poranionych".Tak naprawdę, gdy uznajemy to, jesteśmy już w połowie drogi do uzdrowienia.Następnym krokiem jest przyjście z tym do Boga. Bóg naprawdę uzdrawia serca. Doświadczyłam tego.Nieraz mogłam także widzieć jak dokonuje tego w życiu innych ludzi. Każdy ma swój czas. Często dzieje się to wtedy, gdy odważymy się powiedzieć o naszych ranach drugiemu człowiekowi.
I jeszcze chciałabym powiedzieć coś "anonimowemu":Rzeczywiście trudno jest być samemu.Ale nie jesteś sam. Modlę się za Ciebie. Słowo w sieci to konkretne osoby, które razem z Tobą idą za Jezusem :-)

Anonimowy pisze...

Wspólnota... właśnie dzisiaj dowiedziałam się , że oszukiwała mnie najbliższa osoba. Jest mi tak bardzo przykro, ze nie mam siły nawet o tym myśleć.Długo uczyłam się zaufania.... Ale teraz wiem , że tak naprawdę jestem sama, mogę liczyć tylko na siebie.beas

ekipa SWS pisze...

(Do anonimowego).To musi bardzo boleć.Chcę Ci powiedzieć, że nie jest mi obojętne to, co napisałaś.Bardzo Ci współczuję. Chcę też powiedzieć, że jest Ktoś, kto nie zawodzi. Jezus nie zawiódł do końca, aż po krzyż. Tam znajdziesz ukojenie dla Twojego bólu.

Marzenucha pisze...

chciałabym tak bardzo doświadczyc miłości Pana Boga........

Anonimowy pisze...

piszecie że miłość Boga mozna przyjąć albo rozumem albo sercem... a sama wiedza że Bóg mnie kocha nie wystarczy...

tak jest ze mną - nie doświadczam sercem miłości Boga i juz próbuje wiele lat by to się zmieniło ale nic się nie zmienia...

może macie jakąś cudowną receptę na to???