17 maja 2010

Świadectwo Romka

Kochani, tym razem świadectwo Romka.
Już niedługo Pięćdziesiątnica, jako przygotowanie zachęcamy by sięgnąć do naszych materiałów z poprzednich lat nt. Ducha Świętego, może znajdziecie tam ciekawe inspiracje. Link poniżej.
http://slowowsieci.blogspot.com/2007/11/przed-zesaniem-ducha-witego.html
Pozdrawiamy serdecznie
Ekipa SWS

Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej

W ostatnim czasie doświadczałem coraz poważniejszych trudności w modlitwie. Jako zakonnik czułem ogromną presję, że muszę się dużo modlić, bo bez tego osłabnę i nie podołam powołaniu, poza tym uważałem, że nie wypada mi, bym modlił się mniej od świeckich. Miotałem się między szczerym pragnieniem bycia blisko Boga, a wymaganiami jakie sobie stawiałem w mojej modlitwie i w relacji z Nim.

Podejmowałem się różnych sposobów medytacji Pisma Świętego. Starałem się o szczególne miejsce modlitwy, o pozycję, by była Ikona, świeca… wszystko to miało ogromne znaczenie, miało mnie mobilizować do modlitwy, pokładałem w tym nadzieję, że może w końcu będę się chciał modlić. Bezskutecznie. Czułem, że choć wiem dużo o modlitwie i od co najmniej dziesięciu lat jestem co roku na rekolekcjach ignacjańskich, cofam się zamiast postępować w relacji z Bogiem.

Kiedy stawałem do modlitwy czułem, że ciągle coś jest nie tak. Wiedziałem, że Bóg mnie kocha, nie jedne rekolekcje o tym głosiłem i nie jedną konferencję powiedziałem na ten temat, jednak sam czułem się od tej miłości odłączony. Czułem, że ciągle coś Mu się we mnie nie podoba, że jestem od Niego czymś oddzielony.

Nadszedł jednak dzień kiedy Pan Bóg, przez moich przyjaciół pokazał mi źródło moich problemów. Dwa miesiące temu w czasie jednej modlitwy uwielbienia zobaczyłem, że w mojej przeszłości uwierzyłem kłamstwu, na temat tego jaki jest Bóg. Uwierzyłem, że On odrzuca mnie, bo jestem grzeszny, bo nie jestem doskonały, nie jestem taki, jakim On chciałby, abym był.

W naturalny sposób zacząłem szukać jakiejś drogi ku Niemu i znalazłem ją w świętych, w Maryi, w ascezie i różnych formach pobożności. Jednak coś, co zrodziło się z kłamstwa o sercu Boga, nie mogło przynieść dobrych owoców w moim życiu. Swoje życie duchowe zacząłem budować w oparciu nie o relację z Bogiem, ale w oparciu o „środki”, które tej relacji miały pomóc, chciałem Go tym przekonać, że jednak jestem coś wart. To kłamstwo zniewoliło moje serce, a w efekcie ciągle czułem się odłączony od Bożej miłości.

Uległem czemuś, co św. Paweł nazywa działaniem złego pod przebraniem anioła światłości (2Kor11,14). Chciałbym być dobrze zrozumiany. Źródłem problemu nie byli święci, Maryja czy różne formy pobożności, ale kłamstwo, że aby Bóg mnie kochał muszę robić masę różnych rzeczy, zwracać się do Niego przez pośredników, bo nie jestem godzien mówić do Niego bezpośrednio. A przecież dzięki Chrystusowi „mamy otwartą drogę i dostęp do Ojca” Ef3,12, w dosłownym tłumaczeniu: „szczere i odważne mówienie wszystkiego”. Zrozumiałem, że Bóg kocha mnie w mojej słabości, że dla Niego grzech i niedoskonałość nie są powodami, by przestać mnie kochać. On kocha mnie za darmo i nic nie może mnie od tej miłości odłączyć.

Wyrzekłem się tego kłamstwa z przeszłości i na nowo powierzyłem się Jezusowi. Dwa dni potem w czasie modlitwy za jedną osobę, poczułem, że Bóg słucha mojej modlitwy, słucha każdego słowa. Co jest szczególnie ważne, że nie tylko słyszy, ale słucha mojej modlitwy. Poczułem się blisko Niego, jak jeszcze nigdy, poczułem że to oddzielenie, którego przez tyle lat doświadczałem znikło. Nie boję się być przed Nim szczery. Modlitwa stała się prosta, coś, co do tej pory przychodziło z ogromnym trudem, teraz jest źródłem radości. Nie dzięki moim wysiłkom, ale dzięki wierze, że Bóg mnie kocha, słucha tego, co do Niego mówię. Wierzę, że Duch Boży we mnie mieszka i On modli się, nawet kiedy wydaje mi się, że nie umiem. Nie muszę szukać nie wiem jak specjalnych warunków do modlitwy, wystarczy, że tam gdzie jestem zwracam się do Niego w ciszy serca. Ciągle pojawiają się różne trudności, jednak teraz wiem, że całe Niebo jest po mojej stronie i wstawia się za mną, a co najważniejsze Bóg jest blisko mnie i dzięki Duchowi Świętemu żyje we mnie i z Nim mogę pokonać te trudności…

„Kto wystąpi przeciw wybranym przez Boga? Przecież sam Bóg usprawiedliwia! Kto wystąpi z wyrokiem potępienia? Przecież wstawia się za nami Chrystus Jezus, który umarł, co więcej, który zmartwychwstał, i zasiada po prawej stronie Boga! Kto nas oddzieli od miłości Chrystusa? Nieszczęście czy ucisk, prześladowanie czy głód, nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale w tym wszystkim odnosimy wielkie zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Jestem pewny, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani władze, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas oddzielić od miłości Boga, objawionej w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.” Rz8,33-39

09 maja 2010

Pascha Pana

Kochani, przed dłuższy czas milczeliśmy. Jednak ta cisza nie oznacza, że nic się nie działo. Działo się wiele! Na różne sposoby dokonywała się w nas Pascha Pana. Zapewne potrzebowaliśmy czasu, by móc się tym podzielić. Dziś dwa teksty- świadectwa Marioli i s. Bogny.

Być może już niektórzy z Was wiedzą, że Mariolka krótko przed świętami dowiedziła się, że ma raka piersi. Prosimy Was o gorącą modlitwę o uzdrowienie. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Całkowicie powierzamy się Jego pełnej miłości Woli.

Świadectwo Marioli:

„Śmierć zwarła się życiem i w boju o dziwy choć poległ Wódz życia króluje dziś żywy”

W czasie tegorocznego Wielkiego Postu kierowałam do Boga modlitwę: „Panie dokonaj we mnie Paschy”.

Nie precyzowałam dokładnie jakiej dziedziny, sprawy w moim życiu ma dotyczyć „przejście Pana”.

Mijały tygodnie i już pod koniec Wielkiego Postu, a dokładnie w 6 tygodni po odejściu mojej Mamy usłyszałam diagnozę: złośliwy guz piersi.

W pierwszym odruchu chciałam wołać- to pomyłka, przecież miara trudnych doświadczeń, cierpienia była w ostatnich miesiącach, ze względu na chorobę mamy i jej śmierć, wystarczająco duża.

Tak zaraz, Boże, bez czasu wytchnienia? No i to odwieczne pytanie: dlaczego ja? Za nim pojawiło się natychmiast następne: dlaczego nie ja, skoro tak wiele osób boryka się z chorobą?

Bóg zamierzył niespodziewaną dla mnie Paschę: choroba, leczenie i zmierzenie się z sytuacja graniczną.

W Wielki Czwartek otrzymałam pierwszą chemię. Moje leczenie trwa.

Trwa też moja Pascha. Pascha zakłada wędrówkę w ciemności. Ciemność niewiadomej, niezgody, lęku, pytań bez odpowiedzi… A jednocześnie pośród tej nocy wiele spraw dociera do mnie wyraźniej.

Życie objawia mi się jako niezwykły dar i wartość, a jednocześnie tak realne stały się słowa „śmierć zwarła się z życiem” Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy z faktu obecności śmierci tuż obok życia.

A w rzeczywistości splatają się bardzo mocno.

Ponieważ tylko Jezus jest Panem nad życiem i śmiercią, uświadomiłam sobie, że naprawdę moje życie zależy jedynie od Niego.

Tak kruche jest nasze bycie tutaj i naprawdę poza Bogiem nie mam innego zabezpieczenia. To uczy pokory wobec Boga, życia i ludzi.

I chociaż uroniłam już wiele łez i dalej nie rozumiem, dlaczego taką drogę muszę przejść, próbuję, chcę przyjmować z wdzięcznością każdy dzień, ufać Bogu, że On wie lepiej, cieszyć się z drobiazgów.

Na wiele spraw spojrzałam inaczej, jakaś nowa hierarchia wartości tworzy się we mnie.

Wcale nie przychodzi to tak prosto jak się pisze. Muszę walczyć z różnymi podszeptami mówiącymi – skoro Bóg Cię tak kocha, to dlaczego tyle na ciebie zsyła, to się nazywa miłość? Itp., walczyć ze strachem przed nieznanym, każdego dnia prosić o nową nadzieję.

Od samego początku choroby Bóg przez swoje Słowo, różne wydarzenia, a przede wszystkim przez ludzi pokazuje mi, że czuwa nad sytuacją. Szczególnie dziękuję za doświadczenie obecności ludzi, którzy począwszy od zrobienia zakupów, posprzątania domu, odwiedzin w szpitalu- mogłabym tu wymieniać wiele- po modlitwę wstawienniczą, udzielenie mi Komunii św. gdy nie mogę iść do kościoła i okazywanie troski na wszelkie możliwe sposoby, pamięć w modlitwie. Chce napisać po prostu- dziękuję.

Moim ulubionym hymnem z nieszporów okresu wielkanocnego jest ten zaczynający się od słów:

Pomiędzy nami idziesz, Panie .
Po kamienistej drodze życia.
I słuchasz słów zrodzonych z lęku
Przed jutrem pełnym tajemnicy.
Źródłem siły i nadziei jest żywa obecność Jezusa, który umarł i zmartwychwstał.

Mariola

Ps. Dziękuje wszystkim, którzy modlitwą są ze mną w tym czasie.


Świadectwo s. Bogny:

Dopiero w obliczu śmierci zaczynamy rozumieć, czym jest życie.


Moje doświadczenie Paschy było inne niż Marioli, a jednak w przedziwny sposób ono także prowadziło mnie do odkrycia głębiej i na nowo wartości życia.

Większość Wielkiego Postu i Święta Wielkanocne spędziłam w Afryce, a konkretnie we wschodniej części Kamerunu. Tam też dowiedziałam się o chorobie Marioli.

Nie umiem w krótkich słowach opowiedzieć o moich przeżyciach ani streścić wszystkich przemyśleń, które w tym czasie zrodziły się w mojej głowie. Spróbuję jednak podzielić się kilkoma myślami.

Afryka to było dla mnie spotkanie z potęgą przyrody, wobec której człowiek jest mały i często bezbronny. To uczy pokory i zawierzenia Bogu. To także spotkanie z biedą materialną i moralną mieszkających tam ludzi. W przedziwny sposób, patrząc na ludzi, którzy żyją zagubieni w niesamowitych przestrzeniach lasu równikowego, żyją w lepiankach, bez wody i prądu, właśnie w tym odkrywałam na nowo wartość życia każdego człowieka. Życie odarte z różnych niepotrzebnych spraw, którymi się zajmujemy na co dzień. Czysta walka o przetrwanie. O to, by mieć co jeść i po prostu przeżyć.

Widziałam dzieciaki, które opiekały na ognisku mysz, by ją zjeść i posiadanie tej myszy, było ich radością i dumą.

Wiozłam razem z naszą Siostrą misjonarką do szpitala chłopaka, który otruł się jakimś preparatem do opryskiwania kawy. Chłopak zmarł w drodze. Tego samego dnia w przychodni zmarła młoda dziewczyna po aborcji. Jedna z wielu odsłon śmierci, która jest zawsze blisko i której Afrykańczycy tak się boją.

Słuchałam o zagubieniu moralnym ludzi, którzy żyją bez żadnych wartości, wierząc w czary.

I myślałam o tym, że nie różnimy się zbytnio od nich.

Ale my wszystkie nasze dramaty przeżywamy w białych rękawiczkach. Wszystko jest przypudrowane, a przez to często nieuświadomione, wyparte. Nie rozumiemy po co żyjemy i dlaczego umieramy.

I dlatego tam łatwiej mogłam zobaczyć, co jest istotne w życiu.

Życie to coś strasznie ważnego.

I wierzę w to, że tylko Jezus daje prawdziwe, autentyczne życie.

s. Bogna